Dnia pewnego jednego letniego,
byłam w ferworze obowiązków dnia codziennego.
Dzownek do drzwi rozbrzmiał w domu,
zdziwiona idę otworzyć, myśląc „Hmmm…tylko komu?”
Drzwi otwieram, staje zdziwiona,
buzia ma szeroko z szoku otworzona.
Na progu kogo widzę? Syna mego,
Dominika od ucha do ucha uśmiechnietego.
W oczach figiel, psota się świeci,
a ja pytam siebie…jego….Ale jak? Ale co?…przecież w domu były wszystkie dzieci.
Drzwi zamykam i patrze co się stało.
Okno w jadalni otwarte zostało?
Zamykam dokładnie i zerkam na Dominika,
a on po chwili myk…myk…znów przez otwarte okno w jadalni w świat umyka.
Biegnie do drzwi, dzwoni radośnie.
We mnie zawał niemalże rośnie.
Czeka, aż otworze i pęka ze śmiechu.
Tym razem i ja nie kryje uśmiechu.
I tak to się właśnie w naszym domu stało,
że w oknach ani jednej klamki nie zostało 😉 😉 😉